Pomimo wszystko wszedłem do środka, z wyprostowanymi plecami i pendrivem w kieszeni, którego ciężar przykuł mnie niczym kamień, którego nie wahałem się nieść.
Moja matka siedziała dwa rzędy dalej, z idealną postawą, nienaganną fryzurą i idealnie prowokującym odcieniem szminki. Wyglądała, jakby szła na brunch, a nie na rozprawę sądową, na której planowała wydziedziczyć swojego jedynego syna.

W sali sądowej | Źródło: Midjourney
Marianne siedziała obok niej, ściskając zmiętą chusteczkę, a jej oczy były obwiedzione na tyle czerwoną obwódką, by brzmieć przekonująco. Wyglądała, jakby brała udział w kolejnym pogrzebie, być może tym, na którym chodziło o jej prawa.
Kiedy wywołano moje nazwisko, wstałem. Nie odchrząknąłem. Nie wierciłem się. Po prostu ruszyłem naprzód, jakbym przygotowywał się do tego momentu całe życie.
„Mam dowód” – powiedziałem wyraźnie, stanowczym głosem.

Mężczyzna stojący na sali sądowej | Źródło: Midjourney
Sędzia skinął głową, a ja podałem pendrive’a urzędnikowi, który go podłączył. Ekran za ławą zaczął migotać, na początku trochę ziarnisty.
A potem on się pojawił.
Dziadek Ezra.
Siedział w swoim ulubionym fotelu, a promienie słońca rozpryskiwały się na podłodze obok niego niczym rozlany miód. Aparat lekko się trząsł, prawdopodobnie z powodu samowyzwalacza, który mu pomogłem ustawić, ale w końcu kadr się ustabilizował.