„Kim jest ten chłopak, któremu ciągle służysz?” – zapytał pewnego ranka Harold, emerytowany listonosz. „Nigdy nie widziałem jego rodziców”.
„Nie wiem” – przyznała cicho Jenny. „Ale jest głodny”.
Kathy, kucharka, ostrzegła ją. „Karmisz bezdomnego psa. Jeśli dasz mu za dużo, nie zostanie z nim na dłużej. Któregoś dnia zniknie”.
Jenny tylko wzruszyła ramionami. „W porządku. Pamiętam, że też byłam głodna”.
Jenny nigdy nie pytała go o imię. Jego ostrożny sposób siedzenia i czujne spojrzenie podpowiadały jej, że pytania mogą go odstraszyć. Zamiast tego dbała o to, by jego szklanka była zawsze pełna, a jedzenie ciepłe. Z czasem jego ramiona wydawały się mniej napięte, a czasem ich oczy spotykały się z jej oczami na sekundę dłużej.
Ale inni to zauważyli. Niektórzy rzucali okrutne uwagi:
„Bawisz się w pracownika charytatywnego w godzinach pracy?”
„Dzieciaki w dzisiejszych czasach oczekują jałmużny”.
„Za moich czasów nikt nie dawał jedzenia za darmo”.
Jenny milczała. Nauczyła się, że obrona życzliwości rzadko zmienia zgorzkniałe serca.
Sama płaci cenę
Pewnego ranka Mark, kierownik, wezwał ją do swojego biura.
„Obserwowałem cię z tym dzieciakiem” – powiedział surowo. „Nie możemy dawać darmowych posiłków. To źle dla biznesu”.
„Zapłacę za nie” – szybko powiedziała Jenny.
„Z twoich napiwków? Ledwo wystarczają na czynsz.”
„To mój wybór” – odpowiedziała stanowczo.
Mark przyglądał jej się przez chwilę, po czym westchnął. „Dobrze. Ale jeśli wpłynie to na twoją pracę, to koniec.”
Od tamtej pory Jenny przeznaczała część swoich napiwków każdego ranka na posiłek dla chłopca.
Puste stoisko
Aż pewnego czwartku chłopak się nie pojawił. Jenny co chwila zerkała na drzwi, czując ucisk w piersi. Mimo to postawiła talerz naleśników przy jego stoliku. Ale on się nie pojawił.
Następnego dnia nadal nic. Potem tydzień. Potem dwa. W trzecim tygodniu Jenny poczuła głęboki ból, którego nie potrafiła wyjaśnić. Nie znała nawet jego imienia, a jednak jego nieobecność sprawiła, że restauracja stała się jeszcze bardziej pusta.
Ktoś wrzucił do sieci zdjęcie pustego stoiska i zakpił z niej: „Rosie’s Diner serwuje teraz jedzenie niewidzialnym dzieciom”. Komentarze były jeszcze gorsze. Niektórzy nazywali to sztuczką, inni twierdzili, że Jenny dała się nabrać. Po raz pierwszy Jenny zastanawiała się, czy nie była naiwna.
Tej nocy otworzyła stare pudełko z pamiątkami po ojcu, który był sanitariuszem wojskowym. Przeczytała ponownie zapis w dzienniku, który zapamiętała dawno temu: „Dziś podzieliłam się z chłopcem połową racji żywnościowej. Może ryzykowne, ale głód jest wszędzie taki sam. Nikt nie staje się biedny, dzieląc się bochenkiem chleba”.
Słowa ojca przypomniały jej, że bezwarunkowa życzliwość nigdy nie idzie na marne.
Cztery SUV-y przed Rosie’s Diner

Dwudziestego trzeciego dnia nieobecności chłopca coś się wydarzyło.
O 9:17 na parking wjechały cztery czarne SUV-y z rządowymi tablicami rejestracyjnymi. W restauracji zapadła cisza. Umundurowani mężczyźni wysiedli z dyscypliną i precyzją. Z pierwszego pojazdu wszedł wysoki mężczyzna w odznaczonym mundurze galowym, otoczony przez oficerów.
„Czy mogę ci pomóc?” zapytał nerwowo Mark.
„Szukamy kobiety o imieniu Jenny” – powiedział policjant, zdejmując czapkę.
„Jestem Jenny” – odpowiedziała, odstawiając dzbanek z kawą.
„Nazywam się pułkownik David Reeves, Siły Specjalne Armii Stanów Zjednoczonych”. Wyciągnął kopertę z kieszeni. „Jestem tu z powodu obietnicy złożonej jednemu z moich ludzi”.
Zatrzymał się na chwilę, po czym dodał: „Chłopak, którego karmisz, nazywa się Adam Thompson. Jego ojcem był starszy sierżant James Thompson, jeden z najlepszych żołnierzy pod moim dowództwem”.
Jenny wstrzymała oddech.
„Czy Adamowi nic nie jest?”
