„Co o tym myślisz?” – prychnęła ciotka. „Jestem z tej samej krwi! Szukałam mojego siostrzeńca przez tyle lat i nie mogłam znaleźć spokoju!”
„Szesnaście lat i bezskutecznie” – mruknęłam.
Kobieta uniosła ręce:
Ale Elena wszystkich ich oszukała! Powiedziała, że chłopiec dawno zniknął! Wierzyliśmy, płakaliśmy… Potem przeczytałam w gazetach: pojawił się następca Lebiediewa! Serce mi mówiło: to mój Misza!
Misza odwrócił się w milczeniu i wszedł do domu. Zostaliśmy we troje.
„Idź” – powiedział stanowczo Piotr. „Gdzie byłeś, kiedy dziecko płakało w nocy? Kiedy miał anginę w szpitalu? Kiedy pojechał na olimpiadę?”
„Nie wiedziałam!”
Teraz wiesz. Kiedy przyszły pieniądze. Jak wygodnie!
Ciocia wyjechała, ale wróciła następnego dnia z prawnikiem. Potem pojawili się inni „krewni”: kuzyni, siostrzeńcy. Wszyscy ze zdjęciami, wszyscy z dowodami pokrewieństwa.
„Przeprowadzamy się” – zdecydował Misza po kolejnej wizycie. „Poszukamy domu na strzeżonym osiedlu pod Moskwą. Nie możemy już tu mieszkać”.
Piotr niespodziewanie się zgodził:
Otworzę tam warsztat. W stolicy będzie więcej zamówień.
Przeprowadzka zajęła dwa miesiące. Znaleźliśmy wspaniały dom: trzypiętrowy, hektar ziemi, godzinę drogi od Moskwy. Piotr od razu zajął się budynkiem gospodarczym na warsztat, a ja wybrałam miejsce na szklarnie.
„Kurczaki?” – zapytałam Miszę.
„Jasne, mamo. Co tylko zechcesz”.
Życie w nowym domu było inne. Misza poszedł do biura i zajął się finansami. Okazało się, że ma naturalny talent do inwestowania: z czasem zwiększył kapitalizację o 20 procent.
„Geny” – powiedział Krawcow. „Twój ojciec też był geniuszem finansowym”.
Piotr otworzył fabrykę mebli. Początkowo była mała, zatrudniała około dwudziestu osób. Potem się rozrosło: ekskluzywne, ręcznie robione meble cieszyły się ogromnym popytem. A ja… po prostu urządziłam nasz nowy dom przytulnie. Zasadziłam ogród, krzew róż. Kupiłam ozdobne kury z czubkami. Wieczorami spotykaliśmy się na tarasie, piliśmy herbatę i rozmawialiśmy.
„Wiesz” – powiedział kiedyś Misza – „chcę znaleźć grób mamy. Mojej prawdziwej mamy. Położyć kwiaty i jej podziękować”.
„Zgadza się” – zgodził się Piotr. „Musimy”.
Znaleźliśmy grób w małej wiosce nad jeziorem. Poszliśmy razem. Na szarym kamieniu widniał prosty napis: „Jelena Lebiediewa. Kochająca Matka”.
Misza milczał przez dłuższą chwilę, po czym położył bukiet białych róż.
„Dziękuję” – powiedział cicho. „Za to, że mnie im powierzyliście”.
Wróciliśmy w milczeniu. Krąg się zamknął: chłopak ze stacji stał się tym, kim miał być. Ale nadal był naszym synem.
„Słuchajcie” – powiedział Misza, zwracając się do nas w samolocie. „Załóżmy fundusz? Dla osieroconych dzieci. Żeby każdy miał szansę na rodzinę”.
„Dajmy mu to” – uśmiechnąłem się. „Nazwiemy to „Platformą Nadziei”?”
„Dokładnie!” – wykrzyknął Misza. „A pierwsza wpłata: pieniądze na walizkę. Więc co zostaje?”
Piotr zachichotał:
„Wziąłeś całą walizkę, idioto. Na mieszkanie”.
Potem zapełnimy nową walizkę. I nie tylko jedną.
Tak właśnie teraz żyjemy. Duży dom, prosperujący biznes, fundacja charytatywna. Ale co najważniejsze: nadal jesteśmy rodziną.
Tą samą, która zaczęła się od dziwnego spotkania na peronie.
Czasami myślę: Co by było, gdybym się wtedy bał? Czy nie wziąłbym Miszy? Ale serce podpowiada mi, że wszystko potoczyło się tak, jak miało.
Ta kobieta na peronie nie popełniła błędu w swoim wyborze. I my też nie popełniliśmy błędu, otwierając…
Drzwi do obcego dziecka.
Które stało się najukochańszym dzieckiem na świecie.

