Rano w dniu swojego ślubu zadzwoniła do mnie z udawaną sympatią w głosie. „Hannah, kochanie” – powiedziała – „wiem, że dzisiejszy dzień może być dla ciebie trudny, widząc tyle miłości wokół siebie. Tylko… postaraj się nie wyglądać na zbyt smutną na zdjęciach, dobrze?”
Prawie się rozłączyłem. To powinno być moim ostrzeżeniem.
Kiedy przybyłam na przyjęcie tego wieczoru – w granatowej sukience i z moim najpiękniejszym, wymuszonym uśmiechem – druhna Lydii, Marion, powitała mnie z notesem i tym sztucznym uśmiechem, który zawsze zwiastował kłopoty. „Och, Hannah! Jesteś przy stoliku nr 12. Tędy!”
Serce mi zamarło, gdy to zobaczyłam. Pozostali goście to grupa samotnych współpracowników Lydii, którzy ledwo odrywali wzrok od telefonów – oraz prababcia Janet, która spędziła cały wieczór narzekając na muzykę i pytając, czy rozważałam „obniżenie standardów”.
Na początku zbagatelizowałem to. Ale kiedy zaczęło się przedstawianie, zrozumiałem, że plan Lydii nie polegał na ignorowaniu mnie, tylko na upokorzeniu.
„Wszyscy” – powiedziała radośnie, zaborczo kładąc dłoń na ramieniu Richarda – „to moja starsza siostra, Hannah – nasza mała karierowiczka! Ostatnio skupia się na pracy, zamiast szukać kogoś wyjątkowego”.
